12/10/2013

Podróż 26. 9 listopada było zimno, mgliście i dżdżyście …

Wraz ze znajomymi stwierdziliśmy za norweskim powiedzonkiem, że to nie pogoda ale nienależyty ubiór powstrzymują przed spędzaniem wolnego czasu „outdoors”. Ubraliśmy się zatem ciepło i wyruszyliśmy na Szczeliniec, a dokładniej na Szczeliniec Wielki. 


Wycieczka była dla mnie ciekawym doświadczeniem porównawczym – weekend majowy 2013 spędziłam w Dreźnie, a następnie w Szwajcarii Saksońskiej w Górach Połabskich, gdzie zachwycałam się (tutaj jest moja fotorelacja pełna "ochów i achów") oryginalnymi piaskowcami. Wszystkim napotkanym zainteresowanym reklamowałam most Bastei, Lilienstein i twierdzę Konigstein i utwierdzałam się w przekonaniu, że za zachodnią granicą trawa jest bardziej zielona.




Tymczasem w naszych Sudetach mamy równie ciekawą atrakcję. Czułam się niezręcznie schodząc do „Piekiełka” i wiedząc, że kręcono w nim "Opowieści z Narnii", a ja tak długo kazałam mu czekać, aż je odwiedzę i zachwalę. Nie mogłam się nadziwić jak okazale prezentuje się samotne drzewo rosnące na tarasie widokowym przy schronisku PTTK „Na Szczelińcu”.





Mój zachwyt wzbudziły nie tylko oryginalnej urody formacje skalne ale przede wszystkim panorama ze Szczelińca Wielkiego. Karłów i okolice to podobno fajne miejsca na biegówki – nie omieszkam spróbować zarówno na „bieżkach” jak i na mojej dojrzewającej (na razie na koncie oszczędnościowym) szosie.




O tak, od pamiętnego 9 listopada stałam się piewcą i obrońcą Szczelińca i dodaję do kolekcji kolejne (oprócz uroczej czeskiej wioski Rejviz) miejsce na ziemi, gdzie jak już będę stara, brzydka i bogata (nie łudźmy się, raczej nie „młoda, piękna i bogata”) chciałabym spędzić trochę czasu.

PODPIS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...