11/24/2013

Podróż 25. Śladami Cesara Manrique.

Jest już zimno i ciemno – najwyższy czas odkurzyć zdjęcia z tandetnej na pierwszy rzut oka Lanzarote.



Będę bronić wyjątkowości Lanzatote jak lwica swoje lwiątka (albo wilczyca – jak nasza pani premier). Żeby Lanzarote nie kojarzyła się z drinkami pod palemkami, proponuję offowy post o dobrym duchu wyspy, jak o nim mówią miejscowi, o tym, który walczył do ostatnich dni z wielkimi jak rejsowe statki hotelami, monstrualnymi wesołymi miasteczkami jakich pełno np. w Toskanii (tak, tak, Toskania to nie tylko wzgórza i cyprysy rodem z „Pod słońcem Toskanii”), paskudnymi aquaparkami, którymi usiane jest wybrzeże Egiptu, i powszechną komercjalizacją wakacji.

Akurat ten post powstał w czasie, kiedy to stery za ministerstwem-molochem objęła pani Bieńkowska.
W mediach, zarówno tych papierowych, internetach i telewizjach, temat nowej-starej pani minister wydaje się nie kończyć, jeszcze chwila i „Wilczyca”, jak się ją nazywa, wyskoczy z lodówki (oczywiście, nie łudź się, że zostawiła ci kawałek twojej ukochanej szyneczki – przecież to dzika pani minister z tatuażem). O ile marni celebryci (choć to jest chyba pleonazm – celebryta równa się marności przecie) wyskakujący z mojej lodówki wkurzają mnie, to pani minister jeśli chce, może sobie w niej siedzieć do woli.

Jaki to ma związek z Cesarem Manrique? Ano taki, że gdzie się na Lanzarote nie obejrzysz, on już tam jest.
Nawet wyskakuje z lodówki pod warunkiem, że kupisz wino z winnicy El Griffo, której logo projektował właśnie Manrique. Ale mnie to mnie przeszkadza. Lanzarote już na zawsze będzie kojarzyć mi się z tym artystą. Przymknę nawet oko na tłumy Anglików, Niemców i Holendrów, którzy, zdawać się może, nie przylatują na Lanzarote w celach poznawczych – oni mają Manrique w poważaniu – grunt, że jest fish and chips, wieczorna impreza, English Breakfast, wurst – „Home, sweet home”, chciałoby się powiedzieć.

Gdzie oprócz lodówki można znaleźć Cesara Manrique na Lanzarote?

W jaskini
Sala koncertowa w jaskini – ktoś mógłby powiedzieć, że to dewastacja natury. Ja pewnie też tak bym powiedziała będąc gdzie indziej – na Lanzarote to ma sens i jest tak naturalne i normalne, że wydaje się, że tak miało po prostu być. Odwiedź Jameos del Agua i przekonaj się sam. W projektach Manrique podoba mi się element zaskoczenia. Tak było w przypadku jaskini. 


Było już ciemno jak do niej dotarliśmy, zresztą tak mi poradzono, że najlepiej jest jaskinię zwiedzać po zmroku. Przed wejściem niewiele było widać. Na Lanzarote, szczególnie przy mniej znaczących drogach nie ma latarni ulicznych. Przywitał nas wielki, stalowy, podświetlony homar. Kasa, bilety i zaczynamy. Schodzisz po schodach do tzw. Jameos Chico i już na wstępie ogarnia cię zdziwienie. W jaskini znajduje się najprawdziwsza restauracja. Stoliki, kelnerzy, bar – elegancko. W tyle dyskretna muzyka chilloutowa. Przyciemnione oświetlenie. Spoglądasz w górę i widzisz ogromny, zrobiony z jakiegoś materiału dach, który swoim wyglądem przypomina żagiel. Słychać szum i kapanie wody. Mylisz się, jeśli myślisz, że to koniec. Za 9 euraczy dostaniesz znacznie więcej. Z małej jaskini, schodzi się w stronę Jameo Grande. Przed tobą jezioro wewnątrz jaskini. Na ścianach jaskini różne ciemnolubne roślinki i światła, które na przemian gasną i zapalają się. Dalej kolejna kawiarenka, parkiet (tak, tak i potańczyć można, a także obejrzeć koncert). Nie chcesz się rozstawać z jaskinią? Przycupnij na jednej z wielu ławek aby nacieszyć oko (i ucho) tym dobrodziejstwem. Teraz po schodach w górę. I znowu zaskoczenie – tym razem widzimy spory pomalowany na biało basen. Dzięki podświetleniu woda, która się w nim znajduje jest intensywnie niebieska. Nad basenem pochyla się stuletnia palma. Wokół pełno zieleni. Zwieńczeniem wycieczki jest urządzone w jaskini audytorium, które może podobno pomieścić 500 osób. Trafiłam akurat na moment, kiedy nikogo w audytorium nie było. 

Dla fanów wulkanologii polecam jeszcze odwiedziny w Domu Wulkanów, w którym sporo jest informacji
o wulkanach w ogóle. Zupełnie nie wiem, dlaczego pominięto wygasły wulkan z Góry Św. Anny ;)

Na wulkanie
Restauracja i punkt widokowy na wulkanie? Dlaczego nie. El Diablo to bardzo popularna wśród ciekawych wyspy turystów restauracja, w której logo jest Diabeł z wulkanu Timanfaya. Restauracja jest też punktem widokowym na otaczający ją wulkaniczny krajobraz. Jednak mój ulubiony punkt widokowy na wyspie, z którego rozciąga się widok na wyspę La Graciosa, to Mirador del Rio.



Na wysokości prawie 500 m.n.p.m. Manrique obmyślił sobie konstrukcję z szerokim tarasem widokowym
i barierkami przypominającymi barierki łodzi oraz restauracją z dwoma panoramicznymi oknami, które wyglądają jak wielkie oczy. Oczy spoglądają na północ w kierunku przesmyku El Rio i wspomnianej wyspy La Graciosa. Wiatr łeb urywa, ale w końcu nieopodal znajduje się mekka serwerów i innych szaleńców, plaża o nazwie Famara.

Na rondzie
Lanzarote to wyspa rond. Spójrz na polskie ronda i zestaw je z tymi na Lanzarote. Nie muszę chyba dodawać, że wynik to 0 do 1 dla Lanzarote (no, może Rybnik może powalczyć ze swoimi kolorowymi kulami). Ronda na wyspie są ozdobione zmyślnymi konstrukcjami made by sam-wiesz-kto. Są to różnego rodzaju ruchome rzeźby wykonane ze stali. 


Lanzarote to wyspa na której Schwarzkopf mógłby testować swoje produkty do włosów Taft – wieje tam non stop – stalowe rzeźby, choć to nieco niewłaściwe określenie, bo sugeruje, że to są jakieś ciężkie kolosy, a jest wręcz odwrotnie, wirują na tym lanzarotańskim wietrze. Nie są to konstrukcje tandetne tylko znowu nawiązujące to charakteru wyspy jako to dej, która mimo słońca i pięknych plaż jest także surowa, skalista, pustynna i trudna do zamieszkania. 

W wypożyczalni samochodów
Najstarsza na wyspie wypożyczalnia samochodów, a samochód jest potrzebny na Lanzarote bez dwóch zdań, Cabrera Medina, ma logo zaprojektowane przez Manrique.

W supermarkecie
Jesteś w sklepie Spar albo Dino – innych supermarketów na wyspie chyba nie ma – podchodzisz do regału
z winami i szukasz wina ze smokiem (dobra, to gryf ale kto w dzisiejszych czasach wie, co to gryf). To El Grifo – wino z najstarszej na wyspie winnicy. Oczywiście nie kto inny jak Manrique zaprojektował smoka – logo winnicy.

W korycie rzeki
Jak starorzecze to tylko dom. Tak przynajmniej skojarzył to Manrique. Nie wierzysz? Jedź to Teguise do domu, w którym mieszkał i przekonaj się na własne oczy. 





To, co mnie u Manrique zadziwia to jego pomysł na wykorzystanie tego, co natura wyspie ofiarowała. Inteligentnie i zmyślnie. Wieje, hmmm…, pomyślmy jak wiatr wykorzystać na nasze potrzeby. Jaskinie powulkaniczne – no problem – restauracja w jaskini, to jest to. Skały i góry – przeszklona przestrzeń będzie jak znalazł. Koryto rzeki – tu wybuduję sobie dom. Takie przykłady można mnożyć. W internetach znalazłam, że to się nazywa architektura organiczna. Lubię to! Manrique nie przerabiał tej zastanej przestrzeni – nie dodawał do niej zbyt wielu wytworzonych przez ludzi elementów, które w Europie czasem tak brutalnie dają naturze w pysk. Mówię tu o betonie i plastiku. Pomysły Manrique to kamień, drewno, szkło, ceramika. Miał koleś siłę przebicia. Myślę, Lanzarote, Lanzarote równa się Manrique.
PODPIS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...