Dzień trzeci wycieczki po Saksonii to podróż w stronę tzw. Szwajcarii Saksońskiej (lub Saskiej Szwajcarii a nie Saksonii Szwajcarskiej jak do tej pory sądziłam, wątpliwości wyjaśnia strona www.poznajsaksonie.pl).
Zazdroszczę Dreznu, że raptem 40 km od centrum znajdują się góry stołowe. A wszystko otoczone wijącą się zakolami rzeką Łabą.
Pogodę mięliśmy kiepską - tak to już bywa podczas "długich weekendów" - nie można mieć wszystkiego. Mżyło, chmurzyło się i straszyło niskimi temperaturami. Rzadkie promienie słońca witaliśmy z okrzykiem radości. Niestety, pogoda nie zniechęciła tłumów turystów odwiedzających tamte okolice, w tym licznych grup z Polski.
Plan na dzień to zobaczenie na własne oczy Bastei oraz Twierdzy Königstein, do czego gorąco namawiała mnie moja mama, która zwiedzała twierdzę z 30 lat temu.
Na pierwszy ogień idzie most skalny Bastei. Zostawimy samochód na dość sporym parkingu, pozbywamy się 3 Euro, wskakujemy na rowery i ruszamy jak nas znaki prowadzą. Z parkingu biegnie równa jak stół ścieżka pieszo-rowerowa, przejazd nią zajmuje około 10 minut, ścieżka bez większych podjazdów, tak więc nawet amator da radę. Nie mijamy wielu pieszych. Większość dostaje się do Bastei podstawionymi autobusami, a grupy wycieczkowe podjeżdzają autokarami. Tłok zaczyna się tuż przed Bastei. Robi się jak nad Morskim Okiem. Zsiadamy grzecznie z roweru i dalej wędrujemy na piechotkę. Na szczęście rower można przypiąć do stojaka i do skalnego mostu podejść ze 100 metrów. Tuż przed atrakcjami natury zadomowiła się infrastruktura gastronomiczno-hotelowa - w drodze powrotnej nie możemy sobie odmówić Radlera i Wursta :) Uwielbiam ten folklor.
Tłumów nie znoszę, naprawdę. Unikam miejsc przepełnionych turystami. W Bastei ten fakt trzeba było po prostu zaakceptować. Tym niemniej jednak widoki rekompensują wszystko. Są imponujące, zarówno skalny most jak i rozległe tereny usiane górami stołowymi, na które można popatrzeć z kilku punktów widokowych. W ogóle się nie dziwię, że teren Saksońskiego Parku Narodowego jest na tzw. Szlaku Malarzy, którzy jakieś 100 lat temu albo i więcej przybywali tam tłumnie aby inspirować się pięknem tamtych terenów.
Równie imponująca jest Twierdza Königstein, którą widać w oddali obserwując teren z Basei ale zorientowałam się, że to Königstein dopiero jak znalazłam się u bram twierdzy - z daleka wygląda jak jedna z wielu skalnych gór. Zresztą taki był zamysł jej budowniczych, warto dodać, że twierdza nigdy nie została zdobyta przez wroga, za to leżące u jej podnóży miasteczko Königstein tak (nie dość, że przez wrogie wojska, m.in. szwedzkie, to też zupełnie niedawno przez powódź).
Samochód i rowery zostawiamy na specjalnie wybudowanym na potrzeby turystyki, nowoczesnym (płatnym ma się rozumieć) parkingu. Małe podejście pod górę i jesteśmy pod twierdzą, przy kasach. Bilet 10 Euro - trochę dużo jak dla turystów z Polski, jak się potem na szczęście okazuje warto było zapłacić. Na górę wjeżdżamy specjalną, przeszkloną windą, która znajduje się w miejscu dawnego dźwigu - bardzo fajna przejażdżką jak ktoś nie ma lęku wysokości. Ja nie mam :)
Warto dodać, że Twierdza Königstein, to nie jest, jak na początku myślałam, jakiś wielki zamek. Jest to szereg zabudowań (różne budynki wojskowe, kościół, pomieszczenia dla żołnierzy) wzniesione na wzgórzu i otoczone grubaśnym murem. Średnio wnikliwe przejście po terenie twierdzy, która wygląda jak małe, samowystarczalne miasteczko, zajęło nam z 3 godziny. Widoki oszałamiające, jedyne w swoim rodzaju. Nie jestem fanką militariów więc nie wgryzałam się za mocno w szereg wystaw i ekspozycji (stałych i czasowych) jakie można sobie pooglądać; to, co mnie zaciekawiło to głębokuśka studnia - 152 metry w dół.
Przy studni stało 2 panów, którzy z zaangażowaniem opowiadali historię powstania studni oraz zrobili (trafiliśmy na odpowiednia godzinę) pokaz spuszczania wiaderka po wodę. Trwał on z 10 minut i można było go śledzić spoglądając do studni (przez grubą szybę ma się rozumieć) oraz na telewizor, który pokazywał widok z kamery nakierowanej na opuszczające się (nie, panowie nie robili tego dzięki pracy rąk i nóg - za nich pracował silnik).
Koniec dnia w Szwajcarskiej
Saksonii to...kebab. Zawsze kiedy jestem u naszych zachodnich sąsiadów
kupuję ich "tradycyjne" danie. Wg. mnie najlepsze kebaby są właśnie w
Niemczech. Kebab spożywałam w przepięknych okolicznościach natury,
siadłam sobie nad brzegiem Łaby po której pływały leniwie statki z
turystami i popijając piwo żegnałam się z Saksonią. Do następnego razu
:) Auf Wiedersehen.
Namiary:
-bardzo fajna stronka o turystyce po Saksonii, na pewno ją jeszcze odwiedzę: www.poznajsaksonie.pl;
-http://www.saechsische-schweiz-touristik.de/Bastei--pol514.html
-http://www.festung-koenigstein.de/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...