W sobotę byłam na fajnym koncercie w naszym NCPP.
W mojej głowie koncert zapowiadał się tak:
pustawa scena, na scenie jakaś smutna pani
w długiej sukience wyśpiewuje wersy jej autorskiego wiersza przy akompaniamencie gitary akustycznej. Na widowni listopadowa zaduma. Jedni dumają czy "pojawiające się w zwrotce słowo - noga - to metafora na nogę w gipsie naszego premiera czy może - noga - to symbol twardego stąpania poziemi...", a inni "co ja tutaj robię...uuuu...kiedy to się skończy...uu".
w długiej sukience wyśpiewuje wersy jej autorskiego wiersza przy akompaniamencie gitary akustycznej. Na widowni listopadowa zaduma. Jedni dumają czy "pojawiające się w zwrotce słowo - noga - to metafora na nogę w gipsie naszego premiera czy może - noga - to symbol twardego stąpania poziemi...", a inni "co ja tutaj robię...uuuu...kiedy to się skończy...uu".
Jakże cieszę się, że żadna z moich wizji nie
sprawdziła się. Skąd takie obrazki w mojej głowie? Ano (i to jest bardzo
adekwatne słowo, o czym poniżej) stąd, że wybrałam się na koncert pn. "W
stronę krainy łagodności" - czyli na pierwszy rzut oka ignoranta
kulturalnego, jakim od czasu do czasu bywam, koncert poezji śpiewanej.
Generalizowanie, zakładanie czegoś z góry jest
brzydkie i prowadzi właśnie do takich obaw jak te powyższe. Dlatego generalizować
już nie będę.
Koncert miło mnie rozczarował. Z kilku powodów:
-cena: 35 zł za bilet,
-czas: 5 godzin w amfiteatrze (jedyny minus to
parę siniaków na czterech literach - ławki SĄ niewygodne),
-czas: koncert mało komercyjny, a zatem nikt nie
występował 34 min i 35 sekund, patrzył na zegarek, zgarniał kasę i szedł do
domu jak na dniach miasta w jednym z wielu polskich miasteczek,
-prowadzący/konferansjer: Artur Andrus w
najwyśmienitszej formie serwował żarty jak
z rękawa,
z rękawa,
-występujący. Koncert ułożony tak, że zaczynały
nikogo nie obrażając "raczki" a światło gasiły "dinozaury".
Poczatek to Joanna Kondrat z zespołem (wg mnie
jej występ najbardziej przypominał nostalgiczna poezję śpiewaną), następnie
raciborski (całkiem zacny, zupełnie jak to piwo) zespół Chwila Nieuwagi z energetyczną
wokalistką i fajnymi kawałkami. Chwila nieuwagi i można było nie zauważyć, że
na scenę wtoczyły się pierwsze dinozaury - piesniarz jednej piosenki, którego
skądinąd bardzo lubię, a na koncercie pokazał jeszcze, że ma fajny kontakt z
publicznością - Robert Kasprzycki z zespołem. Żartuję z tą jedną piosenką, bo
ten bard z Krakowa ma jeszcze parę innych ciekawych kawałków a jego zespół daje
czadu.
Następnie na scenę wkroczył gość w czerwonych
spodniach - Piotr Bukartyk i jego team. Kolesia nie lubiłam okrutnie, moja
niechęć nie była absolutnie przez niego zawiniona. Po prostu ktoś mi Bukartyka
kiedyś skutecznie obrzydził. Na sobotnim koncercie nastąpiło katharsis. Teksty,
charyzma, muzyka i ten oryginalny band sprawiły, że jestem fanką Bukartyka 4ever.
Kolejnym dinozaurem okazał się być Stanisław
Soyka z zespołem. Przypomniał swoje największe hity i zademonstrował oryginalny
zespół, składający się między innymi z "gościa na kocu" - jak go
określiliśmy, co jest opisem na pewno krzywdzącym i upraszczającym
rzeczywistość. Muzyk tak naprawdę grał na różnych oryginalnych instrumentach,
których nazw słownik mój nie zawiera.
Na koniec koncertu, gwiazda na którą przybywająca
wraz z zejściem ze sceny kolejnego wykonawcy publiczność czekała: Jaromir
Nohavica. Czeski znam słabo ale słuchałam tego Nohavicy, który wyglądał na
bardzo zadowolonego i wzruszonego swoją i tak liczną naszą - widowni -
obecnością w amfiteatrze, i wydawało mi się, że wszystko rozumiem. Jego
piosenki są krótkie i jak mi się wydaje zabawne. Mogę się mylić okrutnie
oczywiście tak jak w anegdotce ze słowem „szukać”. W ogóle mam słabość do Czechów i czeskiego, czechofilów (znam tylko jednego - Mariusza Szczygła), czeskich artystów ze szczególnym uwzględnieniem Davida Cernego. Ale o tym kiedy indziej i za niedługo.
Nohavica pochodzi z Ostrawy, a ja do Ostrawy
wybieram się już 21.07 na festiwal Colours of
Ostrava - Nohavica liczy, że wkrótce most na autostradzie A1 zostanie
wybudowany a wtedy do Opola będzie bliziutko.
Generalnie post nijak się ma do jego tytułu. Co
tu dużo pisać - nie zabrałam ze sobą aparatu i to był jak zwykle, a zdarzyło mi
się to po raz drugi (za pierwszym razem była to Noc Kultury - a tyle się działo jak na Opole - i kto mi teraz uwierzy, no kto??) - błąd. Aparat ma być przytwierdzony do ręki.
A tak mogę wrzucić jedynie zdjęcie biletu na
koncert zamiast fajnych zdjęć opolskiej publiczności, "pana na kocu"
i gościa w czerwonych spodniach. Buuu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...