Podobno jakość potrafi się sama
obronić. W tym przypadku to walka na śmierć i życie, choć jak to we wszystkich
bajkach jest – dobro zwycięża.
Ten wpis jest pełen sprzeczności.
Zupełnie jak to miejsce.
Anturaż: osiedle AK, ul.
Sosnkowskiego, pasaż. Na zewnątrz nudy (jakby mi nie powiedziano, że tam jest
dobre jedzenie, to nie weszłabym do środka). Wnętrze przeciętne. Nastrój: brak.
W tle muzyka z radia Zet (a może to były Złote Przeboje? W każdym razie coś
niewyróżniającego się bo nie zapamiętałam, choć nie umknęło mojej uwadze, to że
było to słabe). Siedząc przy stoliku czuję się lekko obserwowana. Ruch
niewielki jak na piątkowy wieczór.
Kelner, który jest zarazem
właścicielem, profesjonalnie doradza wino do zamówionych dań, wyjaśnia
tajemniczo brzmiące nazwy potraw, zachwala creme brulee jako „najlepsze od
Paryża do Tokio”.
Za nic nie mogę zrozumieć jaka
jest idea tego miejsca. W internecie czytam, że miejsce nazywa się „restauracją”.
Bar? Wnętrze sprawia takie wrażenie. Lokal z domowym jedzeniem – właściciel podkreśla
slowfoodowe aspiracje. Cennik? Restauracyjny. Sposób podania – domowy na
nudnych naczyniach, mimo, że sztućce układa nam na stole sam właściciel.
Marketing? Strona w Internecie i fanpage na FB pozostawiają wiele do życzenia. Rozumiem, że layout bloga słaby
mogę mieć ja ale nie ktoś, kto chce gotować dla ludzi i przy tym z tego żyć.
Wiem, wstęp trochę okrutny – nie jest
to jednak typowy hejt, nie do tego zmierzam (na koniec i tak będzie „lajk”).
Przystawka: kalmary z cytrusowym
aioli – 23,00 zł. Aioli to u mnie na talerzu żółty sosik, który ma rzeczywiście
cytrusowy posmak. W Wikipedii czytam, że to popularny we Francji sos czosnkowy,
który w oryginale składa się z majonezu, soli czosnkowej i uprzednio namoczonej
a następnie odsączonej bułki. Istnieje sporo wariacji nt. tego sosu.
Najwyraźniej spróbowałam jednej z nich.
Sosik smaczny, kalmary (panierowane)
troszkę jak dla mnie gumowate (nieco lepsze jadłam
w Radiowej. Podkreślam, nie jestem znawczynią kalmarów – może lekka gumka powinna być).
w Radiowej. Podkreślam, nie jestem znawczynią kalmarów – może lekka gumka powinna być).
Danie główne: wątróbki
śródziemnomorskie – 22,00 zł oraz grillowany kurczak po marokańsku – 23,00 zł.
Wątróbek specjalnie nie lubię – kojarzą mi się z dzieciństwem, kiedy podawano
mi je
w nadmiarze w postaci nazwę to „podstawowej” z cebulką. Przekonało mnie otoczenie
wątróbek: skusiła marynata z cherry. Mmm…dobre. Może nie każdemu by pasowało –
w końcu doznania kulinarne to w sporej mierze ocena subiektywna – natomiast mnie
podobało się, że nie czułam tak bardzo tego wątróbkowatego smaku i zapachu oraz,
że skosztowałam wątróbek w słodkawym, nieco karmelowym sosie a nie z czosnkiem
lub z jabłkiem lub z cebulką.
Grillowany kurczak po marokańsku
miał charakterystyczny, chociaż dość nienachlany orientalny smak. Danie nieco
pikantne ale pomogła mi zaproponowana przez właściciela lampka dobrego wina.
Deser: cerme brulee – 12,00 zł i
serek mascarpone z karmelizowanym rabarbarem – 10,00 zł.
Drugi raz w życiu kosztowałam
creme brulee. Pierwszy raz był w porównaniu z tym creme brulee małą porażką. Za
to ten był pyszny – kremowy, pachnący, z chrupiącą karmelową powłoczką i
budyniowej konsystencji. Lękajcie się inne creme brulee – właśnie podniesiono
wam poprzeczkę.
Połączenia serka mascarpone z
karmelizowanym rabarbarem bardzo trafne i na czasie, w końcu mamy sezon na
owoce. Deser zachwyca swoją prostotą, choć warto zaufać smakowi a nie wyglądowi
tego słodkiego dania (karmelizowany rabarbar jest brązowy – bo i jaki ma być –
ale mnie się nie podoba podanie w zwykłej domowej miseczce).
Jedzenie mi smakowało ale w
dzisiejszych brutalnych i krwawych czasach nie zaszkodzi popracować czasem nad
nie tylko strawą ale też i duchem. Niby to mała, rodzinna knajpka (w mojej
ocenie „restauracja” w ogóle tu nie pasuje i ujmuje wręcz miejscu tej rodzinne
atmosfery oraz może odstraszać mieszkańców osiedla AK przed przestąpieniem
progu miejsca o tak dostojnej nazwie. A poza tym czy połączenie „restauracja” i
„nazwa czerwonego warzywa co je dajemy do sałatki greckiej” nie wydaje się być
komiczne?) – ja tego nie kupuję. Kupuję za to jedzenie: fajne, oryginalne jak
na Opole smaki, ciekawe nazwy, w których przejawia się niesztampowe podejście
właścicieli do tematu. Jeśli liczy się dla nas wyłącznie jedzenie, to miejsce
jest idealne.
Myślę, że Magda Gessler nie
musiała by nic w zakresie kulinariów zmieniać, bo nie ma czego zmieniać. To
czego to miejsce wg mnie potrzebuje to wyjścia na świat, zrzucenia skorupy „fajnej
restauracji na osiedlu AK – nie wierzycie, naprawdę taka jest choć może nie
zachęca wyglądem” i pokazania, że oprócz tego, że tam się dobrze zje to i miło
i przyjemnie można spędzić czas.
PS i pieką tam smaczny chleb (który można sobie zamówić)!
Trzymam kciuki, dołączam do grona fanów.
Namiary:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...