Mam urlop. Urlop jest w UK, czyli Anglii...wróć. W Zjednoczonym Królestwie. Precyzja w nazewnictwie wskazana, bo Anglia to nie Zjednoczone Królestwo, tylko jego część. Nie chcę mieć rozsierdzonych Szkotów, Walijczyków czy Irlandczyków na głowie.
Jest pogoda. To znaczy...nie pada. Tą rzadką aurę należy wykorzystać efektywnie. Wsiadamy w samochód i kierujemy się na północ, nad Morze Północne. Droga się trochę dłuży (czyżby to przez nawigację? zawsze ulegnę pokusie i jej posłucham), słońce zagląda przez szyby samochodowe, niebo w kolorze błękitu - idealny dzień na wycieczkę.
Niestety, zupełnie jak w stereotypowych pogawędkach o angielskiej pogodzie, 60 km przed Whitby sytuacja meteorologiczna ulega dramatycznej zmianie. Dramatycznej - bo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pogoda płata nam figla. Nie ma już słońca, są za to chmury iście burzowe, wiatr i rzęsisty deszczyk.
Dobrze, że zdążyłam sfotografować tzw. Yorkshire Dales w promieniach słońca. Swoją drogą, są dla mnie czymś zupełnie nowym, czego do tej pory nie widziałam. Mamy w Polsce zbliżony cud natury, którym są bieszczadzkie połoniny, tym niemniej jednak, te angielskie połacie wrzosów, mimo, że już nieco przegniłych, robi ogromne wrażenie.
Yorkshire Dales kryją pewną ciekawostkę. Jest to jedna z siedzib RAF, tzw. Flyingdales. Flyingdales to właściwie ogromne radary, które zostały wybudowane w okresie Zimnej Wojny wiadomo po co. Zresztą motto tej akurat (bo jest ich więcej) siedziby RAF brzmi: Vigilamus, czyli "obserwujemy". Flyingdales wzbudza kontrowersje, ponieważ UK i USA dogadały się by umieścić w bazie część tarczy antyrakietowej, co wprawiło okolicznych mieszkańców we wściekłość, bo obawiają się, że instalacja tarczy sprowadzi na nich atak terrorystyczny. Tak czy owak, zwiedzać Flyingdales nie można, natomiast warto obrócić głowę w prawo jadąc przez wrzosowiska A169 w kierunku Whitby i pooglądać ją z daleka. Wrzosy, skały, ogromny teren plus trapezowaty budynek pasują do siebie jak pięść do nosa, choć może i jest w tym jakiś urok.
Ale dość już o siedzibie RAF. Zjeżdżamy z wrzosowisk i wjeżdżamy do miasta. Pogoda napawa grozą, co jak dla mnie jest zupełnie na miejscu, ponieważ opactwo Whitby było inspiracją dla Brama Stokera do napisania Drakuli. Brrr... Pogoda nas nie oczywiście rozpieszcza - śladów słońca brak. Tym niemniej jednak udajemy się na spacer krętymi uliczkami miasta w stronę Whitby Abbey. Aby tam się dostać należy przejść przez most nad rzeką Esk, która to dzieli miasto na dwie części, i wspiąć się na górę po 199 (liczyłam) schodach. Na szczycie piękna panorama miasteczka, która ma jeszcze bardziej portowy i w ogóle morski charakter przez dujący z całej siły wiatr i zacinający deszcz. Przynajmniej tak to sobie wtedy tłumaczyłam.
Caedmon's Rest Cafe na 154 Church Street oferuje nam schronienie przed psią pogodą i ku mojemu zachwytowi proste, ciepłe jedzenie. Biorę zupę z batata, która podawana jest z bułką i masłem. Reszta pije kawę z oldskulowych kubków. Zresztą wnętrze jest równie tradycyjne. Biały, drewniany siding, niebiesko-czerwone akcenty, tablica a na niej dosłownie kilka propozycji, skromna lada. U nas by to chyba nie przeszło. Na szczęście są takie miejsca jak Whitby, i chętnie Whitby jeszcze odwiedzę ale najpierw muszę postudiować "weather forecast".
Namiary:
http://www.yorkshiredales.org.uk/
http://www.bbc.co.uk/northyorkshire/uncovered/fylingdales/
http://www.whitby-uk.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...