11/02/2015

Podróż 66. Wielka depresja. Dosłownie. Nie w przenośni.

Jeszcze nie zatonęłam, a mogłabym, bo miejsce w którym obecnie przebywam nie ma racji bytu z geograficznego punktu widzenia. Siła ludzkich umysłów i rąk znana jako „odwieczną walka z największym nieprzyjacielem narodu zwanym wodą” sprawiła jednak, że pierwsze i każde kolejne „coffee ride” odbywać się będzie po idealnie równych, bezpiecznych i przede wszystkich płaskich jak naleśnik drogach przecinających kolejne sztucznie osuszone fragmenty terenu. Witajcie w Holandii.


Ciekawe, co na to ewolucja, biorąc pod uwagę fakt, że ponad 30% przemieszczania się w Holandii odbywa się przy użyciu roweru? Dzieci będą się rodzić od razu z rowerkami, tudzież wpięte w rowerowe krzesełka? 





Należy potwierdzić wszystkie rowerowe stereotypy o Holendrach i Holandii. Oni nie chodzą – oni jeżdżą na rowerach. Z 6 siatkami, z 2+ dzieci, z pasażerami na bagażniku, z psami, samodzielnie i parami, w deszcz, w wiatr, w zimie, w ośmiocentymetrowych obcasach, w spódnicach, bez kasków, jedząc kanapkę i rozmawiając jednocześnie przez telefon.



Bycie pragmatycznym to cecha narodowa tych „wielkoludów” (różne statystyki wskazują, że Holendrzy to pierwsza lub druga najwyższa nacja na świecie). A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Średni bieżący koszt litra benzyny 95 to w Holandii 1,50 Euro. Średni koszt jazdy na rowerze – koszt użycia siły własnych mięśni. Nie na darmo mówi się, że Holendrzy to wygnani ze Szkocji Szkoci.






Tymczasem jednak eksploruję Holandię na piechotę, uważnie „fotografując do mózgu” wszystkie okalające mnie rowerowe atrakcje. Jakie to banalne – w przeciwieństwie do Polski nie trzeba ich ze świecą szukać. A rowery czekają na lepsze, cieplejsze, wiosenne czasy. Cdn. 





1 komentarz:

Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...