Dziecięce wspomnienia o czeskich napojach przywodzą mi na język smak czeskiego koncentratu do herbaty (lub wody) o smaku rumu. Już jako osoba pełnoletnia odszukałam ten dziecięcy smak w czeskich przygranicznych sklepach (i „internetach”), i kiedy tylko zapragnę mogę sobie ten słodki specyfik zakupić.
Jeśli nie masz zamiaru pić „Preso Caj”, a jesteś akurat w Czechach wskazana jest degustacja czeskich piw, które w ostatnim czasie szturmem zdobywają opolską (i nie tylko) ziemię. Jestem takim małym czechofilem, i przyznam się, że przedkładam czeskie piwa nad polskie. Nie przepadam za gorzkim i intensywnym smakiem Pilsner Urquell, nie pogardzę za to ciemnym Litovelem.
Możesz się zdziwić, ale będąc na „czeskich wakacjach” nie wypiłam ani łyka czeskiego piwa. Dlaczego? A dlatego, że Morawy Południowe to kraina winem płynąca. Czeskie wina to nie pospiesznie klecony produkt marketingowy celujący w turystów – czeskie wina to wiekowa tradycja. Niech przemówią liczby: 19 tysięcy producentów wina w 311 gminach, na terenie których uprawia się winorośl na 16 tysiącach hektarów winnic to nie przelewki. Tradycja jest naturalnie zapakowana w reklamowe złotko, które swoim blaskiem przyciąga tych, co się na winach znają oraz takich abnegatów, jak ja. Możliwości skosztowania czeskich win na Morawach jest co najmniej tyle ile szczepów winorośli, które można zidentyfikować na tamtych terenach. Wina można kupić bezpośrednio u ich producentów, począwszy od małych winniczek po nieco większe, uznane manufaktury. Niemalże w każdym większym zamku i pałacu znajduje się piwniczka z winami, którą można zwiedzać, popróbować trunki – jak nam zasmakują – zakupić kilka butelek, a w przypływie miłości do wina można zapisać się na przyspieszony kurs sommelierski. Wino można także nabyć w tradycyjny sposób, udając się na przykład do Billi (zazdroszczę Czechom tego podejścia „be local, think local, buy local” – wchodzą do supermarketu, a na półkach królują wina z ich regionu/kraju, żadne tam Carlo Rossi) lub na festiwalach wina.
Ktoś może zapytać, jaki związek ma wino z jazdą na rowerze. Ano całkiem silny. W Czechach (i Austrii) jest spora liczba bardzo dobrze oznakowanych tematycznych szlaków rowerowych, które poprowadzą nas asfaltem (!) przez nawet przez środek winnicy.
Zapraszam na jedną z takich tras, którą zaczniemy wdrapując się po cudownie równej szosie z Vranova nad Dyji drogą nr 398/48 w stronę Znojmo. Trasa jest wyjątkowo widokowa i obfituje w piękne asfalty, zamki, winnice oraz perełki architektoniczne (przejeżdżamy wszak przez Znojmo) i przyrodnicze (trasa biegnie przez Park Narodowy Podyji/Thayatal), podjazdy i zjazdy – całość to około 70 kilometrów. Nie ma na co czekać – wskakujcie na rowery i jedzcie tam, bo warto. Ruch jest niewielki, a rowerzyści witani są głośnym „ahoj/gruss Gott!”.
Po pokonaniu podjazdu z Vranova odbijamy w prawo w wiosce Lesna. Chcemy dostać się do Parku Narodowego Podyji, a następnie na austriacką stronę. Gwoździem wycieczki będzie Retz, a w drodze powrotnej Znojmo. Kręcimy po drodze nr 5007 w stronę wioski Cizov – po obu stronach drogi mamy rzędy drzew owocowych. Nie jestem sadownikiem, więc nie wiem co to za drzewa, jednak od razu wyobraziłam sobie, jak wyjątkowo musi być znaleźć się na tej drodze wiosną, w czasie kwitnienia tych drzew (pod warunkiem, że nie ma się alergii). Droga 5007 krzyżuje się ostrym zjazdem z drogą 5003 w wiosce Horni Breckov. Opamiętaj się wtedy i skręć na tym skrzyżowaniu (za kapliczką) w prawo. Po kilkunastu metrach jesteś w Parku Narodowym Podyji. Przejedź przez Cizov – podługastą wioskę, która mimo, że lekko odurzona wrześniowym upałem, jest w rzeczywistości bazą noclegową dla turystów chcących zwiedzać Park Podyji. W samym parku oszołomi nas bogactwo tras rowerowych i pieszych. Trasa możliwa do pokonania na rowerze szosowym to „główna” droga prowadząca fajnym 12% zjazdem w kierunku granicy austriackiej. Most nad rzeką Thaya (po czesku Dyje – stąd czeska i austriacka nazwa parku) w miejscowości Hardegg symbolicznie łączy czeską i austriacką stronę, a zdjęcia z jego odbudowy przypominają o nie tak dawnym upadku Żelaznej Kurtyny. Notabene, w Parku Narodowym Podyji/Thayatal jedna ze ścieżek tematycznych prowadzi nas po dawnych zabudowaniach tamtego okresu.
Po przekroczeniu granicy zaczynam dostrzegać różnicę w asfalcie, który jest jeszcze bardziej gładki, niż ten po czeskiej stronie. Po wydostaniu się z dolinki w jakiej położony jest Hardegg (i średniowieczny zamek) droga robi się szersza, a po bokach wytyczona jest ścieżka rowerowa –żadna tam kostka brukowa ma się rozumieć. O tym, że zbliżamy się do Retz przypominają rozpościerające się po obu stronach drogi nr 30 winnice i rozmaite szyldy zachęcające turystów do skosztowania lampki lokalnego wina. Retz to „wypicowane” austriackie miasteczko. Kamieniczki mrugają do nas kolorowymi elewacjami, zupełnie tak jakby odmalowano je wczoraj. Klomby, parasolki, turyści, fontanna, winiarnie i lubiany przeze mnie „ordnung”. Skoro Austria, to decydujemy się na sznycla i szarlotkę popite białym winem. Sznycel jest wielkości małej pizzy – na szczęście do domu 30 kilometrów – nie przytyjemy. Miasteczko jest otoczone winnicami – pstrykamy parę zdjęć na tle winorośli i kierujemy się w stronę Znojmo. W pewnym momencie odbijamy w lewo w miejsce, które jak się później okaże, będzie miało do zaoferowania jedne ze smaczniejszych win na Morawach. Na skraju Parku Podyji znajduje się winnica o nazwie Hnanice (od nazwy wioski), która łączy w jednym nowoczesny hotel z produkcją utytułowanego w rozmaitych konkursach wina, a to razem wzięte okazało się na tyle kuszące, że odwiedziliśmy to miejsce po raz drugi, po to aby nabyć „souveniry” w postaci kilku butelek wina. Przy hotelu znajduje się sklepik, w którym można zakupić wino do degustacji, a przez to, że znajduje się on w samym środku winnicy, landszaft w typie „popijając wino (z kieliszka ma się rozumieć) na tle zachodzącego nad winnicą jesiennego słońca” stał się faktem.
Znojmo to osobna historia. Dzięki „czeskim wakacjom” pozbawiłam Znojmo etykiety „miasta po drodze do Wiednia” i „miasta klubów go-go”. Okazało się, że Znojmo to więcej niż jaskinia hazardu dla sąsiadów z Austrii. Kilometry (dokładnie 30 km) podziemnych korytarzy, winnice, maratony rowerowe przebiegające przez środek miasta, zamek, kościoły, klasztory, długi na 220 metrów i znajdujący się 48 metrów nad ziemią zabytkowy most kolejowy to tylko niektóre z atrakcji tego czeskiego miasta. Panoramę Znojmo najlepiej podziwiać z dzielnicy miasta o nazwie Hradiste – jak każde prawie czeskie miasto, Znojmo jest położone na wzgórzach, i to właśnie z ławeczki w Hradiste widok jest najlepszy.
Wracamy do Vranova przez Masovice i Bezkow. Dysk twardy mojego mózgu przegrzewa się lekko od mnogości obrazów, smaków i zapachów, które chcę aby zapamiętał. W obawie przed lukami w pamięci, obsesyjnie, tak po japońsku, robię zdjęcia. Biblioteka wrażeń powiększa się o kolejne, unikatowe i cenne zbiory. Czy chcesz wypożyczyć jakiś egzemplarz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...