Zawsze chciałam zobaczyć Kraków bez hord turystów, gwaru, hałasu jaki tam panuje przez większość dni w roku. Ostatnio miałam możliwość odwiedzić Kraków i poprzebywać w mniej popularnej turystycznie dzielnicy, a mianowicie na Krowodrzy. Od mieszkańców Krakowa słyszałam, że renoma Krowodrzy jest wątpliwa, choć muszę przyznać, że nie podzielam tego zdania.
Tą dzielnicę oglądałam w pełnym słońcu i w porannej mgle, która zresztą fajnie podkreśliła jeden z niedzielnych poranków, kiedy to zmobilizowałam się wstając rano celem pooglądania TOP 5 krakowskich atrakcji turystycznych, czyli Rynku, Kościoła Mariackiego, Zamku Królewskiego, Wisły i straganów z obwarzankami (obwarzanki oczywiście nie tylko oglądałam ale i smakowałam, wespół z moją ulubiona kawą z Cupcake Corner Bakery).
A może to nie była mgła, tylko smog, o którym tyle się w Krakowie (i poza jego granicami) mówi? Tak czy owak, Kraków o 8.00 rano podoba mi się znacznie bardziej niż Kraków o 13.00, 22.00 albo 2.00. Mgła przykryła wszystko to, czego w Krakowie nie lubię, tj. 1. niezliczonych, krzykliwych szyldów, które z każdej strony nagabują na kebab, wycieczki do Oświęcimia i Nowej Huty, pierogi, bursztyny (wtf?), lekcje angielskiego, 2. krakowski brud minionej imprezowej nocy – nie wiedziałam, że Kraków może być aż tak „zasyfiony” po sobotnich imprezach.
To może nie likwidować jednak tych pieców? W końcu słynna „London fog”, to, również jak w Krakowie, zasługa nie tylko specyficznych warunków klimatyczno-geograficznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...