4/30/2015

Podróż 64. Koszty utraconych korzyści. Przemyśl.

Wiosna. Pobielone wiśniowym kwiatem drzewa na Górze Św. Anny roztaczają obłedną woń. Kolejny kolarz zachwyca się tamtymi podjazdami po raz pierwszy. Kolejny raz PROkolarze przejeżdżają Alpenstrasse w ramach milionowej rundki. Wszystko gra. 


A ja siedzę kolejną godzinę w samochodzie przemierzając kręte drogi Podkarpacia. Rozmarzyłam się. Wyremontowana w 2011 roku DW884 wypełniona podjazdami, zjazdami i godnymi szalonych (moto)cyklistów zawijasami jeszcze wiele razy błyśnie mi w pamięci jako kolejna z dróg do przejechania rowerem.
Kiedy byłam na studiach na filologii angielskiej, z premedytacją zapisałam się na roczne, dodatkowe zajęcia z ekonomii. Prowadził je wykładowca z Holandii, po angielsku. Z zajęć pamiętam kilka pojęć, a najbardziej „koszty alternatywne”. Na chłopski rozum, koszt alternatywny to ilość tego, co utracisz, podejmując decyzję, że zrobisz coś innego. 

Tysiące kilometrów nieprzejechanych szos, dziesiątki opuszczonych treningów rowerowych, niewypite „kofibrejki”, niewidziane widoczki – to są moje koszty utraconych korzyści. 

A moje wybory? Kolejna delegacja, kolejne popołudnie poza miejscem zamieszkania, kolejny wieczór incognito gdzieś tam w Polsce. Albo zapiszę to inaczej, żeby nie brzmiało tak ponuro. Kolejne spotkanie z interesującymi ludźmi, kolejna ciekawa rozmowa, kolejne popołudnie w pięknym miejscu, kolejny wieczór tylko dla mnie. 

Koszy alternatywne nie zawsze muszą być dramatycznie smutne – zresztą, to od nas zależy, jakimi je uczynimy. Ja bardzo nie chcę aby było ponuro. Na ostatniej delegacji w Przemyślu też tak nie było. Wreszcie miałam okazję pozwiedzać to miasto, które niczym litewskie Wilno, pełne jest kościołów, tajemniczych kamienic z historią w tle, a przy tym jest takie swojskie, że mimo, że obca, czuję się tam jak w domu. No i te widoczki – koszty utraconych korzyści, w przypadku, gdybym została w domu były by takie, że bym ich nigdy nie zobaczyła.















2 komentarze:

  1. Koszty utracone... Nie znałam pojęcia. Biorę. A Przemyśl na Twoich zdjęciach zachęca bardzo :). Z Kołobrzegu to taaak daleko....

    OdpowiedzUsuń
  2. Post ma już 2.5 roku więc pewnie nawet nie przeczytasz tego komentarza ale... co mi tam. Poczułem się jak swego rodzaju łącznik bo urodziłem się w Opolu a wychowałem w Przemyślu :-) Nie stety, nie mieszkam teraz w żadnym z tych miast (teraz mieszkam w okolicach Rzeszowa). Opola za bardzo nie pamiętam (miałem osiem lat w momencie przeprowadzki) a za Przemyślem tęsknię bo to piękne i wyjątkowe miasto! I zapewniam wszystkich miłośników rowerowania: Przemyśl i jego okolice to fantastyczne miejsce do uprawiania tego sportu - zarówno w wydaniu szosowym jak i mtb. Pozdrawiam serdecznie :-) Maciek

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...