6/27/2014

Podróż 48. Late Sunday Afternoon. Opole-Izbicko-Opole.

Bywają dni, kiedy inne życiowe priorytety strącają rower z piedestału. Praca, rodzina, zakupy, transmisje wydarzeń sportowych (TdP, TdF, Mundial, Wimbledon…), afera podsłuchowa, wakacje bez roweru, deszcz, wiatr, grad, śnieg (tak, wiem, prawdziwy PRO pogody się nie lęka), rota-wirusy i inne paskudztwa, i tak dalej.


Czas na rower, niczym klocek dociśnięty do tarczy hamulca, zatrzymuje koło zamachowe codzienności. Nie łudźmy się, czasem nie mamy tyle „pary” aby ten klocek na długo powstrzymał obrót koła. Czasem to 3h. Momentami siła koła objawia się niespodziewanie, na przykład pod postacią telefonu od żony/partnerki/męża/partnera/pracodawcy/klienta, tak, że nasz klocek hamulcowy przestaje spełniać swoją funkcję. No i masz 2h na rower. Szału nie ma. Licząc wyjazd z miasta, trasa rowerowa będzie mieć około 50-60 km (niech będzie 70 – to pewno dla tych, co wykręcają średnią rpm 80 i więcej). Co robić?

Niedzielne późne popołudnie. Dla jednych weekend się kończy. Dla Ciebie się zaczyna. Słońcu nie chce się świecić i chowa się raz po raz za chmurami, za to wiatr sobie wieje radośnie (prosto w Twoją twarz).

Niedzielne późne popołudnie, to też czas kiedy na mini wyprawę rowerową zabierasz "jeszcze-nie-PRO ziomala". Wybierasz trasę z gatunku zachęcających – przecież chodzi o to, aby wprowadzić człowieka w arkana jazdy na rowerze szosowym. „Pęknięcie pierwszej setki” nie jest wskazane na pierwszym wyjeździe. Nie daj bóg się zniechęci i co wtedy?


Ów ziomal – Mateusz, od 30 minut na "szosie". Piękny Trek, wypożyczony do testów dzięki spontanicznej uprzejmości Sklepu Interower chodzi jak „przecinak”.


Jest trochę „trzepacko” – Mateusz oprotestował założenie PRO ciuchów i kasku. Nóg też nie ogolił. Pocieszam się, że i na to przyjdzie czas. Na razie narzeka na siodełko, choć po chwili, jak tylko poczuł, że Trek ma „to” przyspieszenie, widzę uśmiech na jego twarzy. Pod koniec wycieczki, to ja jadę mu na kole. Eh, uczeń przerósł mistrza. Znowu.

Ruch czterokołowców w stronę Opola wzmaga się. Jedni wracają ze sklepów, inni z Motor Show w Kamieniu Śląskim. Kręcisz sobie w „niedzielnej kadencji” z miasta, przez rondo Szczakiela, po DK94 do Walidróg. Kadencja Ci rośnie, w momencie, gdy jakiś "czterokołowiec" zakłóca Twój „niedzielny spokój” manewrem wielce niebezpiecznym. Marzysz, by już zjechać w Walidrogach w kierunku Chrząstowic, gdzie ruch jest zdecydowanie mniejszy. Na skrzyżowaniu skręcasz w lewo, uff. Kręcisz w kierunku Dąbrowic, mijasz stadko łaciatych krów, które, wmawiasz sobie, witają Cię w swojej wsi. Na skrzyżowaniu skręcacz w prawo w kierunku Dańca. Po bokach pola z jakimiś zbożami, których nie rozpoznajesz, bo ostatnią lekcję biologii miałeś 15 lat temu. Na szczęście kojarzysz chabry, a jak nie, to podpowiem, że to ten kwiatek w zbożu, co ma niebieski kolor. Ładnie. Nie ma "czterokołowców". Nawet słońce wyłazi zza chmur.






Przed Dańcem mini-podjazd – można poćwiczyć. Spotykasz ziomalki-samotniczki, które tak jak Ty mają ustawioną klepsydrę z piaskiem na 2-3h. Dziewczyny na szosach – zgadzamy się – ci z „cyklo-grup” jeżdżą trochę za szybko, rwą do przodu, frajdy nie będzie. Oczywiście potajemnie marzymy by kiedyś na „grupce” „dać do pieca” i dokopać reszcie zmaskulinizowanej bandy. Narzekanie nie trwa zbyt długo, lepiej pogadać, kto, gdzie i co zobaczył poza weekendowym klasykiem Opole-Annaberg. Np. Pradziad – bywało się.

Wjeżdżasz do Dańca – uwielbiam te śląskie/niemieckie/opolskie wioski. Mijasz Izbę Muzealną i wypielęgnowane ogródki ze sztucznymi kotkami i ślimakami. Krasnale są już chyba „passe”. Kręcisz w kierunku Krośnicy.




Daniec się kończy, zostajesz Ty, asfalt, pola i lasy. Jak się przyjrzysz, to po Twojej prawej widać Annaberg. Kierujesz się do wsi Utrata (na skrzyżowaniu w prawo), która słynie w okolicy z drewnianej kapliczki i stawów hodowlanych. Tuż przed Izbickiem masz fajną prostą, gdzie możesz na przykład popstrykać fotki. Ja skorzystałam z okazji i powstała mini sesja.




Pałac Izbicko, to tzw. „mus”, pod warunkiem, że nie ma w nim akurat jakiegoś „garden party” (a jak jest, to polecam chociaż obejrzeć filmik promocyjny zamieszczony na stronie Pałacu). Podczas mojej ostatniej wycieczki był akurat jakiś ślub „na wypasie”. Namiot, żyrandole i te sprawy.


Przy kościele w Izbicku był akurat jakiś odpust – moda na plastikowe badziewie „made in China” wiecznie żywa.


Jedną z wariacji tej trasy jest dojechanie do skrzyżowania z DK94 i powrót tą drogą do Opola – można wtedy zmącić swój „niedzielny spokój” i poudawać, że się umie szybko jeździć – droga w kierunku Opola lekko opada – jest „ogień”.

Inne możliwości to powrót do Opola tą samą trasą lub kręcenie kawałek po DK94, a następnie ucieczka z tej ruchliwej arterii na Grabów. CDN…


Słowo o tytule tego wpisu. Zwykle chcę aby tytuł wpisu był „chwytliwy” – reklama dźwignią handlu. Tamta niedziela była naprawdę „lajtowa”. Do południa Żarłostacja III – atmosfera pikniku tylko nas rozleniwiła – najedliśmy się za dużo węglowodanów by potem „robić wyniki” na szosie. Zresztą nie o to chodziło. Chcieliśmy tylko pokręcić. Bez rwania, bez szarpania, oglądając się za to w prawo i lewo na niedzielny popołudniowy świat, testując udostępniony nam rower.

Myślałam i myślałam, co najmniej jak Kubuś Puchatek, nad tytułem, lazy Sunday afternoon…late…late Sunday afternoon – eureka! Sprawdzam u „wujka Google” i…a niech to – nazwa zastrzeżona (zresztą tak jak Lazy Sunday Afternoon, które było hitem w 1968 na Wyspach) przez producenta Eko-apaszek – w sumie całkiem ładnych. No nic, może innym razem przyjdzie mi do głowy jakiś unikat, opatentuję go, zarobię na nim i będę odcinać kupony od sławy, kręcąc sobie po świecie. Tak po prostu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za odwiedziny. Feel free to leave a comment...